poniedziałek, października 22, 2012

Polskie uniwersytety (3) (UJ 457. miejsce, UW 477. miejsce, SGH...)


Wojciech Krysztofiak: Uniwersytety polskie. Naga, smutna prawda.

4 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

Z jednej strony artykuł potwierdza to, co wszyscy wiemy o polskich uczelniach i niektórzy z nas o SGH. Z drugiej strony nie zgadzam się z opinią, że nienaukowe szkoły wyższe są niepotrzebne. W obecnych czasach występuje zapotrzebowanie na pracowników, którzy umieją coś więcej niż po technikum, ale niekoniecznie muszą być magistrami; np. w USA kształci się wielu ludzi, którzy kończą na poziomie odpowiednika licencjata. Do tego nie potrzeba profesorów-noblistów piszących tysiące "pejperów", a właśnie takich szkół wyższych (ważne oczywiście, żeby kształciły pod rynek pracy).

11:05 PM  
Blogger zesgiepisu said...

to wszystko jest prawda. jednak to nie jest cała prawda.
*
jest - myślę - i tak, że absolwenci setek tych nibyszkół (i podobni im absolwenci innych jeszcze polskich "akademii") zajmują miejsca (dziennikarzy, naukowców, polityków, prawników, ekonomistów itd.), których nigdy nie powinni zająć. nie mając stosownych kwalifikacji, na wielką skalę szkodzą polskiemu społeczeństwu: czynnie (podejmując niewłaściwe decyzje) lub przez zaniechanie (nie podejmując niezbędnych decyzji). a inteligentni młodzi ludzie, którym dyplomowana miernota zablokowała szanse kariery, lądują "na zmywaku" w jakimś londynie. krótko mówiąć: nie można bezkarnie sfałszować całego systemu edukacji w czterdziestumilionowym społeczeństwie. skutki widać naokoło np. w formie wszechobecnej tandety życia publicznego, oszałamiających karier różnych dód itp...

12:13 AM  
Anonymous Anonimowy said...

Jednak obecna sytuacja moim zdaniem nie wynika z tego, że mamy kiepskie uczelnie, raczej kiepskie uczelnie są wynikiem studentów nie chcących się uczyć i rynku pracy promującego nastawienie na CV, autoprezentację i tzw. "papier", a nie wiedzę, inteligencję i umiejętności potrzebne społeczeństwu.
Jedną sprawą jest potrzeba zróżnicowania poziomu edukacji na uczelniach wyższych, o czym pisałem w pierwszym poście (dzisiaj to zróżnicowanie w Polsce jest małe - wszystkie uczelnie są przeciętne lub słabe).
Inną sprawą jest rynek pracy, który działa tak, że ludzie przeciętni pracują na ważnych, odpowiedzialnych, opiniotwórczych stanowiskach, a ponadprzeciętni - na zmywaku; po prostu błędnie dopasowuje absolwentów do stanowisk.

12:47 AM  
Anonymous FI(L)IP said...

Nie wiem, kto powinien powiedzieć to głośno, ale problem chyba bierze się z tego, że nie tyle rynek pracy, co opinia publiczna uważa dyplom uczelni za gwarancję sukcesu w życiu zawodowym. Drugi problem, ściśle jednak związany z pierwszym, to nastawienie typu "on jest taki głupi, że nadaje się jedynie do machania łopatą".
To drugie podejście powoduje, moim zdaniem, przynajmniej dwa problemy. Po pierwsze deprecjonuje pracę fizyczną i świadczenie usług "produkcyjnych" (prace budowlano-remontowe, wytwarzanie mebli, ogrodnictwo, rolnictwo, szewstwo, krawiectwo itp.), odstręczając od nich osoby inteligentniejsze, niż ten przykładowy głupiec od machania łopatą. Z tego bierze się drugie zło, poziom wykonywania tych prac dramatycznie spada. Wystarczy porozmawiać z kimkolwiek, kto coś budował czy remontował przy pomocy zatrudnionych fachowców. Często to są osoby, które nie potrafią przewidzieć konsekwencji swojego działania w najprostszych sytuacjach, co prowadzi do opłakanych skutków typu krzywe ściany, dziwnie poprowadzona instalacja elektryczna itp. Konieczność dokonywania poprawek powoduje marnotrawienie sił i środków.
Może gdyby na uczelnie szli tylko nieliczni, w porównaniu do obecnej liczby, a znacząca część pozostałych zajęłaby się zdobywaniem bardziej praktycznego fachu, to i poziom uczleni byłby wyższy i rynek usług "produkcyjnych" pomógłby rozwinąć się gospodarce?

3:22 PM  

Prześlij komentarz

<< Home