sobota, lutego 10, 2007

"Który skrzywdziłeś człowieka prostego..."???

Myślę, że dobrze odżywieni studenci i pracownicy esgiepisu powinni odłożyć na chwilę Wyborczą i Rzepę. Jak wygląda bilans polskich przemian gospodarczych w latach 1989-2000 (zob. tabela)?

Posłużę się łopatologicznymi kryteriami "efektywności" i "sprawiedliwości". Wielkość globalnej produkcji wzrosła o około 27% (2,1% rocznie). Ceną za ten skromny wzrost były zmiany struktury dochodów. Współczynnik ubóstwa skoczył z około 15% do ponad 50%, co pokazuje postępujące równolegle do wzrostu produkcji rozwarstwienie dochodów. W powszechnej opinii te zmiany struktury dochodów były niesprawiedliwe, bo często decydował o nich "układ" i przypadek (np. skorumpowana, dzika prywatyzacja, inflacja, bezrobocie).

To się stało w latach 1990-1992. To wtedy gwałtownie zmalała produkcja, rozrosło się jawne bezrobocie, pojawiła się masowa nędza, bezdomność. Ekonomiczny stres sprawił, że zmalała średnia oczekiwana długość życia Polaków, skoczyły m. in. wskaźniki zgonów z chorób psychicznych (w tym z alkoholu). Dramatyczną wymowę mają dane o samobójstwach dokonanych. W "wolnej Polsce" odebrało sobie życie wiele tysięcy ludzi więcej niż za Jaruzelskiego.

Jedni mówią, że wszyscy dookoła tak mieli (w Rosji produkcja spadła o prawie 50%!), więc nie mogło być inaczej. Inni odpowiadają, że sąsiedzi siedzieli w tym samym kiepskim autobusie, co my, nim niewprawny kierowca wjechał nim do rowu (nam i tak dostało się super siedzenie!). Więc nic dziwnego, że mieli tak samo. Ich zdaniem mogło być inaczej: przykład Chin, Wietnamu przekonuje, że były lepsze autobusy "od planu do rynku"... Kto ma rację???

sobota, lutego 03, 2007

Tytuły naukowe, muzykę, prąd, kwiaty z grobu...

Ze studenckiego forum esgieha; pisze "audrey":
"Ja właście przechodzę, że tak powiem, lekki kryzys, związany bezpośrednio z sesją i ściąganiem właśnie. Ściągać nie potrafię, nie chcę i pewnie nigdy się do tego nie przekonam. Od kilku tygodni siedzę nad książkami i kuję - rzeczy które prawdopodobnie nigdy mi się nie przydadzą, które mnie nie interesują, które napisane są w okropny, usypiający sposób. Może i jestem leniwa - jak coś mnie nie interesuje a wręcz odrzuca, to uczę się byleby zdać. Później idę sobie na egzamin, po - przyjmijmy - trzech godzinach snu. Siadam, dostaję pytania, piszę. Obok mnie siedzi chłopak, który 100% odpowiedzi przepisuje z zeszytu rozłożonego na kolanach. Ja dostaję trzy, on pięć. Czy jestem naiwna, skoro na kolejny egzamin idę znowu bez ściąg?"
I dalej:
"Mnie przeraża również zachowanie wykładowców. Bo że nikt ze studentów nie donosi na ściągających to jestem w stanie zrozumieć (skończyłoby się to chyba publicznym linczem, :), ale wykładowcy? Jeśli nie czują się oszukiwani, to mogliby się chociaż zsolidaryzować ze studentami którzy piszą 'o własnych siłach'. A ja odnoszę wrażenie, że próbują, ale nie z tymi, co trzeba..."
*
Och, "audrey"! Toż to tylko wierzchołek góry lodowej... Starzy kradną szmal z budżetu i tytuły naukowe, młodzi - muzykę i programy komputerowe. Mamusie kradną książeczki do nabożeństwa, tatusiowie - prąd, dzieci - misia i kwiaty z grobu... Jedni usprawiedliwiają, że mało umiemy (pewnie ukradliśmy świadectwa szkolne, :)?), więc kiepsko zarabiamy i na niewiele nas stać, a "żołądki" - wiadomo - mamy "jednakowe". Inni tłumaczą, że Anglicy, Niemcy, Amerykanie, Francuzi się na nas uwzięli i przezywają nas "polscy złodzieje". Zmiany w mentalności społeczeństw wymagają wielu długich dziesięcioleci...